Światowe sukcesy polskiej kinematografii
Polskie kino znalazło na siebie nowy pomysł i to procentuje. Po okresie, kiedy nasi twórcy mieli pod górkę, obrazy znad Wisły znów są zauważane i doceniane na świecie: interesują widzów i zdobywają prestiżowe nagrody.
Był taki czas, gdy polskie kino cierpiało na kryzys tożsamości. Z jednej strony dostarczało produkcje nierówne jakościowo, z drugiej – stało w cieniu dzieł wielkich mistrzów ubiegłego wieku. Wszyscy słyszeli o monumentalnych obrazach Andrzeja Wajdy („Człowiek z marmuru”, „Ziemia obiecana”), Krzysztofa Kieślowskiego („Trzy kolory”) i Wojciecha Jerzego Hasa („Rękopis znaleziony w Saragossie”). Na szczęście nasi twórcy znaleźli nowy język i zaczęli robić filmy, które poruszają widzów i zdobywają nagrody na najważniejszych festiwalach świata.
Powodów do dumy dostarczył nam melodramat „Zimna wojna” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego. Czarno-biały film dostał Złotą Palmę za najlepszą reżyserię, zyskał też wiele nominacji – do Oscarów, BAFTA, Orłów. Były owacje na stojąco, było uznanie widzów i krytyków. To opowieść o trudnej miłości Wiktora (Tomasz Kot) i Zuli (Joanna Kulig). Związek młodej, zdolnej kobiety i kompozytora to pasmo wzlotów i upadków napędzane namiętnością, polityczną intrygą i podróżami przez PRL i resztę Europy. „Zimna wojna” nie jest zresztą pierwszym czarno-białym polskim obrazem, który zrobił wrażenie na międzynarodowej publiczności. W 2013 roku „Ida”, również Pawlikowskiego, zdobyła Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”.
Film „Córki dancingu” (reż. Agnieszka Smoczyńska) oczarował widzów nie tylko na polskich festiwalach (zdobył m.in. Złote Lwy), ale też na Sundance, gdzie przyznano mu nagrodę specjalną za wizję artystyczną. Wyróżnienie zasłużone, bo reżyserka z gracją pomieszała horror, dramat i komedię, by opowiedzieć historię dwóch syren, które wkraczają w nocne życie Warszawy lat 80. XX wieku.
Nie możemy oczywiście zapominać o Agnieszce Holland. Film „W ciemności” – historia złodzieja ze Lwowa ratującego uciekinierów z getta – walczył o nominację do Oscara za film nieanglojęzyczny. Z kolei „Pokot” pod płaszczykiem dramatu kryminalnego o lekko lynchowskim zacięciu punktował okrucieństwo wobec zwierząt. Przypadł do gustu zwłaszcza widowni prestiżowego Berlinale, gdzie jury nagrodziło obraz Srebrnym Niedźwiedziem. Z kolei o Oscara otarło się znakomite „Boże Ciało” Jana Komasy.
Polskie kino ma się więc na światowej arenie całkiem przyzwoicie. I jedno jest pewne, co zresztą dobitnie pokazuje historia – sukcesy na Zachodzie odnoszą te polskie filmy, które opowiadając uniwersalne historie, nie tracą rysu lokalnego. Dlatego wybór „Chłopów” na polskiego kandydata do Oscara wydaje się strzałem w dziesiątkę. W końcu adaptacja powieści Władysława Reymonta to nie tylko wyjątkowa malarska technika, ale także uniwersalna opowieść opakowana w polski folklor. A ten mamy naprawdę piękny.